Witajcie na moim blogu. Zapraszam do lektury
 

PANI ZOSIA I PĄCZUSIE

– Czyta pani?

Pani Zosia wychyla się zza lady i patrzy na mnie ujmującą nadzieją. Pytanie jest retoryczne – bez żalu odkładam książkę, bo wiem, że za chwilę znajdę się w opowieści, z którą mogą konkurować nieliczne książki. Czuję coś na kształt dawno zapomnianego, niecierpliwego oczekiwania kolejnej porcji ekscytującej lektury.

– Wie pani – pani Zosia wygodnie usadawia się naprzeciwko mnie, a ja staram się okiełznać uczucia i nie wlepiać w nią rozkochanego spojrzenia – ja nie przepadam za słodkim, lubię mięso (mówi to, a ja mam wrażenie, że pyszniące się wokół ciasta, ciastka, ciasteczka, puszyste bezy, dumne torty, kształtne pączki i figlarne pączusie – o nich będzie za chwilę, wyraźnie posmutniały). – Czasem – kontynuuje z zapałem, a na jej twarzy maluje się jawna rozkosz – wieczorem biorę dwie kostki czekolady, musi być gorzka, i powoli je ssę. Czuję – pani Zosia nie zna litości – jak słodycz rozpływa mi się w ustach.
Mówi to wyraźnie rozmarzona, a ja chyba mam ślinotok i przez chwilę rozważam, czy nie wybiec z cukierni, by niezwłocznie nabyć kilkanaście tabliczek czekolady.

(Kocham panią Zosię, o czym ona oczywiście nie wie, przynajmniej mam taką nadzieję. Jest dla mnie ostoją, nieustającym pokrzepieniem w tym zmiennym, niepewnym świecie pełnym zasadzek, wyzwań i niebezpieczeństw. Tak jest i nie ma znaczenia, że pokrzepienie może mieć też ścisły związek z obłędnie słodkimi ciastkami, które pani Zosia serdecznie mi serwuje. Ma rzadki dar: uosabia naturalną radość życia. Jeśli się go nie ma, nie pomoże nawet tona czekolady.)

– Co podać? – Do cukierni wchodzi młody mężczyzna. Towarzyszy mu nieduża dziewczynka z ogromnym plecakiem na kółkach. Pani Zosia z młodzieńczą gracją sytuuje się z powrotem za ladą. – Kawę i pączusie – powtarza zamówienie z uznaniem. – Co słychać, jak się miewa pana mama? – Pyta, układając na talerzyku zgrabną piramidkę z pączusiów. (Małe pączki NAPRAWDĘ nazywają się „pączusie”; nigdy nie słyszałam, aby ktokolwiek używał innej nazwy). – Dawno pana nie widziałam – dodaje, a w jej głosie pobrzmiewa delikatny wyrzut.
– Mama umarła rok temu – cicho wyznaje mężczyzna.
– Naprawdę? – Tym razem głos emanuje szczerym współczuciem. – Proszę, kawa i pączusie. Niech pan opowiada!
Młody człowiek nie oponuje. Nic dziwnego, pani Zosia, oprócz daru cieszenia się życiem, ma inny, równie rzadki: umie słuchać.

Próbuję wrócić do czytania, wyłączam się. Nie słyszę rozmowy, jedynie koncert różnorodnych westchnięć, z których czytam żal, tęsknotę, zrozumienie i ulgę.
Ktoś woła panią Zosię z czeluści kuchni.
– Nie przeszkadzaj – obrusza się bez złości – pan mi tutaj takie ciekawe rzeczy opowiada.

Rozmowa i koncert dobiegają końca, zapada cisza. Ojciec i córka zjadają pączusie.

 

Czyta pani?

 

 

 

 

 

Pani Zosia jest nieustannie moją inspiracją: http://www.niejestemprzezroczysta.pl/?p=4803

Napisała:

Nic nie jest takie, jakim się wydaje.

BRAK KOMENTARZY

NAPISZ SWÓJ KOMENTARZ