Witajcie na moim blogu. Zapraszam do lektury

Szanowni Państwo!

Czasem myślę, że kiedyś, około pół wieku temu ogłoszono jakiś mniej lub bardziej nieformalny konkurs na największych oryginałów obu płci, aby potem laureatów łączyć w pary. Wszystko, co wydarzyło się potem, wskazuje, że jedną z takich par byli Jan i Teresa. Swoją niebanalnością zachwycili się wzajemnie do tego stopnia, że wkrótce zostali rodzicami. MOIMI rodzicami. Może wczesny etap rodzicielstwa na chwilę ich ujarzmił, a może wręcz przeciwnie, rozochocił, bo konkursu nie uznali za skończony. Zyskali przecież widownię (i jurora zarazem), może i jednoosobową, ale wytrwałą i wierną (bo kochającą).

Do końca swych dni prześcigali się w coraz to bardziej wymyślnych ekstrawagancjach, które dziś wspominam z rozrzewnieniem, na bieżąco jednak aż tak bardzo rozrzewniona nie byłam. Dostałam od moich wspaniałych Rodziców hart ducha, słabość do wszystkiego, co inne i nieoczywiste oraz parę innych cennych nauk, w tym dobre wychowanie. No i pięknie, szkoda tylko, że nie zdążyli wydać suplementu, że zbyt dobrze wychowaną nie warto być, a wręcz nie trzeba.

Dobre wychowanie w rozumieniu Teresy i Jana to, upraszczając (a może i nie), respektowanie cudzych granic. Optymistycznie zakładali, że to samo otrzyma się się w zamian. Ja podzielam to naiwne przekonanie.

Zwracam się z prośbą

– Czy zechcą panowie przenieść się kilka metrów dalej? – Pytam – głosem łagodnym i aksamitnym – hordę żuli biesiadującą od kilku godzin pod moim oknem. Mam wprawdzie ciemno przed oczyma i czuję się jak prawie 40 lat temu, kiedy na podwórku dałam Tosi fangę w nos. Coraz częściej myślę, że to była najpiękniejsza chwila w moim życiu. Tymczasem przemawiam dobrotliwie i miękko, próbując się przedrzeć przez koncert chrumkań, przekleństw, chrząknięć, kaszlnięć.

– Słucham? – Żul Majkel odwraca głowę i patrzy na mnie, wyraźnie nie rozumiejąc, co do niego mówię. Na obronę Majkela jednak dodam, że, kiedy już mu wyjaśnię (zastosowawszy alternatywny zestaw słów), czego oczekuję, zabiera ziomków spod mojego okna.

Moi rodzice nie zdążyli wydać suplementu, że czasem nie trzeba być nazbyt dobrze wychowaną.

Ubolewam

Ciemno przed oczyma mam również wtedy, gdy ktoś mówi do mnie „Co?”, zamiast „Proszę?” lub „Słucham?” Na usta ciśnie mi się wówczas rymujące się słowo, ale coś mnie powstrzymuje, aby je wypowiedzieć. Może niesłusznie.

Słabo mi się robi, gdy ktoś, zapewne dla podtrzymania funkcji fatycznej bądź wydania się bardziej, w sumie nie wiem, jakim, po prostu ogólnie BARDZIEJ, trąca mnie łokciem. W ogóle nie przepadam za skracaniem dystansu.

Ponadto nie lubię/ robi mi się słabo lub głupio/ czuję się źle albo niezręcznie lub po prostu się wkurzam, gdy:

  • ktoś ziewa z otwartymi ustami, co gorsza – wydając przy tym dźwięki, a potem wyciera łzę ściekającą po policzku,
  • mój rozmówca gapi się w telefon, przerywa mi, wie wszystko najlepiej (w tym to, co ja myślę bądź czuję), powtarza się,
  • ktoś w mojej obecności jawnie drwi z kogoś uczestniczącego w spotkaniu,
  • słyszę obok siebie rozmowy przez telefon typu: „Jadę teraz do Biedronki, jest karkówka w promocji” albo „On zapisał dom córce tej ladacznicy” (bardzo mnie też razi rozmawianie w kolejce do kasy, nawet podczas płacenia),
  • dłubanie w nosie też jest słabe (ludzie zdają się nie wiedzieć, że samochód nie jest dobrą kryjówką),
  • ktoś notorycznie się spóźnia,
  • chwali się, opowiada mi o nazbyt intymnych sprawach lub narzeka albo/i zaczyna każdą wypowiedź od „ja”,
  • nie rozumie znaczenia pojęcia “asertywność” i jest po prostu zwykłym chamem (w dodatku zazwyczaj bardzo z siebie zadowolonym, bo będącym na bieżąco ze wskazówkami z internetów).

Najtrudniej jednak jest mi zdzierżyć, gdy ktoś mi mówi, co mam robić, zwłaszcza w formie bezwzględnych imperatywów.

Z poważaniem

Lubię być dobrze wychowana, jednak trudno jest oprzeć się wrażeniu, że dla wielu, zwłaszcza dziś, w czasach rozpychania się łokciami, parcia naprzód za wszelką cenę, na ogół mylnie rozumianej asertywności, dobre wychowanie może być postrzegane jako dowód słabości. Nie szkodzi. W sukurs przychodzi mi… dobre wychowanie. Cenię sobie powściągliwość, a myślę swoje i robię swoje. A zażalenie w kwestii braku suplementu zgłoszę w zaświatach.

Napisała:

Nic nie jest takie, jakim się wydaje.

BRAK KOMENTARZY

NAPISZ SWÓJ KOMENTARZ