Witajcie na moim blogu. Zapraszam do lektury
 

PROSOCHÉ, HEKELE I SHINRIN-YOKU

– Wojna nigdy się nie kończy, ona wciąż jest w nas – młody mnich stał wsparty na rurze od odkurzacza i nie wyglądał na specjalnie zadowolonego. Przerwałam mu sprzątanie. Popatrzył na mnie na mnie i od razu pomyślałam z przerażeniem, że mnie przejrzał. Potem, że w tej pięknej cerkwi w Sokołowsku czuję się nie na miejscu; spocona, w kusej sukience z odkrytymi ramionami. Nawet mój kapelusik wydał mi się frywolny. Jednak za chwilę się odprężyłam, bo i duchowny wydawał się łagodnieć. Mówił cicho, z przyjemnym zaśpiewem, mądrze i kojąco. Byłam pod wrażeniem jego erudycji, taktu i uduchowienia. Zupełnie niespodziewanie odnalazłam zagubioną, od dawna poszukiwaną duchowość. Miałam kazanie na wyłączność, kazanie krzepiące, pozbawione moralizatorstwa. Odlot – w każdym tego słowa znaczeniu. Usłyszałam o prosoché – trzeźwości umysłu, postawie i praktyce uwagi oraz uważności. Obserwując nasze odczucia, emocje i myśli, skupiamy swoją świadomość na chwili obecnej, aby móc utrzymać spokój (Ataraxia) i spokój w każdej sytuacji. Z tym wiąże się także pojęcie nepsis – kontynuował ojciec hieromnich Jeremiasz (w kwietniu hierodiakon Łukasz miał Mnisie Postrzyżyny i zostało mu przez biskupa nadane imię Jeremiasz – tak, zrobiłam mały research) – które w Nowym Testamencie* pojawia się jako pilne polecenie do czujności i czuwania: „Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie!”. Potem młody duchowny mówił o cnotach kobiecych i męskich, o deficycie jednych i drugich. W tym momencie włączyła mi się lampka ostrzegawcza, bo obawiałam się, że nastąpi takie czy inne deprecjonowanie kobiet. Nic takiego się nie zdarzyło: ojciec Jeremiasz chwilę dłużej zatrzymał się przy potrzebie pielęgnowania przez mężczyzn męstwa. (Ciekawe: następnego dnia w mediach zrobiło się głośno o „cnotach niewieścich” – jakże inna retoryka temu towarzyszyła.)

Zaintrygowała mnie postać siostry Miriam od Krzyża, pustelnicy, która w 2006r. złożyła śluby milczenia, by – to jeden z powodów – Jej „zamilknięcie było jakąś formą wynagrodzenia za to, co obecnie robi się w naszym kraju ze słowem”.**

CERKIEW ŚW. MICHAŁA ARCHANIOŁA (TO TEN BŁYSZCZĄCY PUNKT PO LEWEJ)

Sokołowsko mnie urzekło. Bardzo odpowiada mi jego klimat – w każdym jego słowa znaczeniu. F., który był tam jakiś czas wcześniej, mówi, że tu i ówdzie wieje hipsterstwem. Trudno się z tym nie zgodzić. Może właśnie dlatego, mając do wyboru Festiwal Filmowy im. Krzysztofa Kieślowskiego, Festiwal Góry Literatury i festyn strażacki, wybrałam ten ostatni. Pokaz ogni w wykonaniu Grupy Ognia Impuls bardzo mi się podobał. Doceniam tę ironię, daleką od hipsterskiego wydumania: ogień na imprezie strażaków. A kiedy wóz strażacki mknął ulicą Główną, szczerze zazdrościłam dzieciom, które były jego pasażerami.

Mówi się, że Sokołowsko to najdalej wysunięta dzielnica Warszawy i niemal wszystkich gości określa się mianem „warszawki”. Sama słyszałam to określenie w rozmowie tubylców pod sklepem (skądinąd świetnie zaopatrzonym). Słowu „warszawka” towarzyszyło prychnięcie przyjęte przez interlokutora z pełnym zrozumienia: „Aaaa”. Kontekstu nie wyłapałam, sądzę jednak, że to, co usłyszałam, jest niczym refren podczas rozmów miejscowych.

Opuszczone miejsca: domy, zabudowania, pałace od dawna mnie fascynują. Wyobrażam sobie ludzi, którzy w nich mieszkali: myślę, że niezależnie od tego, jak dawno żyli, mieli takie same pragnienia, marzenia, troski jak my dzisiaj. Czas wszystkim nadaje to samo znaczenie. Mam, miewam, nadzieję, że to moje wyobrażenia pomagają trochę oszukać śmierć. Tymczasem szkielet sanatorium brutalnie dowodzi, że nie jest to możliwe i ta świadomość w tym przypadku ma niejeden kontekst. W ogromnym gmaszysku wiele ludzi żyło i umarło (tu postawię kropkę, zanim zacznę dywagować, co robili bardziej).

Sanatorium dra Brehmera, znane także jako Grunwald, było pierwszym na świecie miejscem leczenia gruźlicy. Z tym faktem wiążą się dwie, eufemistycznie rzecz ujmując, nieścisłości. Mówi się, że Sokołowsko to śląskie Davos. Tymczasem to placówka w Szwajcarii powstała na wzór tej w Sokołowsku, a ściślej mówiąc – w Görbersdorfie.

Poza tym to nie doktor Hermann Brehmer był pomysłodawcą uzdrowiska, lecz Maria von Colomb, siostrzenica księcia Gebharda Blüchera von Liberecht, pruskiego feldmarszałka zasłużonego podczas bitew pod Lipskiem i Waterloo. Maria von Colomb odwiedziła Görbersdorf latem 1849 roku i miała wielkie plany. Założyła zakład leczenia zimną wodą. Być może księżniczka była wizjonerką, niestety jednak za długi zaciągnięte na rzecz zamysłu znalazła się w więzieniu. Potem sprawy w swoje ręce wziął doktor Brehmer, który ordynował jak najwięcej świeżego powietrza na dużych wysokościach i dobrą dietę bogatą w mięso – podobno z imponującymi rezultatami.

Chodziłam oglądać budowlę codziennie, raz nawet prześlizgnęłam się przez dziurę w płocie, by zaglądnąć gdzieś bardziej. Nie wiem, co chciałam zobaczyć, ale na pewno nie tak dojmujący dowód przemijania.

Sanatorium przywiodło mi na myśl „Czarodziejską górę”. Do Sokołowska przyjechałam świeżo po lekturze „Gorzko, gorzko”, która z arcydziełem Thomasa Manna ma niewiele, oprócz objętości, wspólnego. W powieści Joanny Bator jest wszystkiego, moim zdaniem, za dużo: słów, wątków, bohaterów, porównań, metafor, często nieudanego weryzmu. Wszystko to wylewa się na czytelnika, za bardzo nie dając szansy na wzięcie oddechu.

Przyznam jednak, że podczas lektury czułam współczucie dla każdej z bohaterek, co niekoniecznie przemawia na korzyść powieści. No i znalazłam kulinarną inspirację: zrobiłam hekele, co jednocześnie stanowi dowód, że dobrnęłam do końca książki, bo właśnie tam jest przepis. Hekele jest pyszne, wobec innych przysmaków spod ręki Berty Koch zachowałabym raczej powściągliwość.

Przez lata byłam przekonana, że mogę odpocząć tylko nad morzem. Tak bardzo przywiązałam się do tej myśli, że nie zauważałam… zmęczenia, nieodłącznego towarzysza podczas powrotów z nadmorskich wypraw.

Tymczasem od pewnego czasu odkrywam, że góry koją, dają dystans, napawają optymizmem, przywracają radość życia, pomagają odetchnąć pełna piersią. Zanurzam się w nich, widokach, zapachach, lesie, ciszy, przestrzeni i słyszę, co do siebie mówię.

(Japończycy kąpiele leśne nazywają „shinrin-yoku”.)

* I List św. Piotra: Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć.

** https://wiez.pl/2019/01/19/miriam-od-krzyza-milczenie-nie-jest-przeciwne-relacji/

Zobacz też tutaj: W POSZUKIWANIU DUCHOWOŚCI http://www.niejestemprzezroczysta.pl/?p=6104

Tagi wpisów
Udostępnij
Napisała:

Nic nie jest takie, jakim się wydaje.

BRAK KOMENTARZY

NAPISZ SWÓJ KOMENTARZ