Witajcie na moim blogu. Zapraszam do lektury

dla Marty

Wdech i wydech, biorę i oddaję: kwintesencja wszystkiego. Z radością odkrywam prawdziwość tego stwierdzenia w kolejnych aspektach życia. Tu działa, tam działa! Znalazłam klucz do wszystkiego!

To także, według mnie, istota bycia nauczycielem: uczę się, by uczyć. Nigdy nie przestaję. Jestem przekonana, że wszystko dzieje się po coś, rzecz wiadoma nie od dziś. Powtarzając tę powszechnie znaną prawdę, tak znaną, że mającą w pełni uzasadniony status banału, daleka jestem od egzaltacji „coacha” czy domorosłego filozofa. Bardzo często, gdyby był możliwy wgląd w przyszłość, wiele „lekcji” odpuszczalibyśmy sobie bez zastanowienia: bo nudna, trudna, niepotrzebna. Jednak nikt nie posiadł daru jasnowidzenia, nie ma więc szansy na wagary, ucieczkę z niechcianej lekcji.

Przygoda, którą stanowi nieustające uczenie się, nie byłaby możliwa bez spotkania na swej drodze nauczycieli, mentorów. Dziwię się tym, którzy nie potrzebują autorytetu. A może tylko im się tak wydaje? Nie pojmuję, jak z własnej woli można nie skorzystać z możliwości czerpania z czyjejś wiedzy, doświadczenia, charyzmy. To jest świadome zubażanie, kompletnie dla mnie niepojęte. To tak, jakby z własnej woli zrezygnować z porcji truskawek, nowej podróży, czułości, ekscytującej książki, czy śmiechu.

Ilu wyjątkowych nauczycieli spotkaliście na swojej drodze?

Ilu wyjątkowych nauczycieli poznaliście? Żadnego? Niewielu? Rzadko ma się to szczęście, tym bardziej warto uważnie się rozglądać, by nie przeoczyć takiego spotkania.

Jestem opętana potrzebą uczenia (się), jestem nienasycona, na nieustannym głodzie. Wszędzie widzę nauczycieli, czekam i czyham na nich: są nimi moi synowie (surowi, ale sprawiedliwi profesorowie), rodzice (temat zawsze ten sam: Nie banałowi), przyjaciółki, znajomi, uczniowie, przypadkowo poznani ludzie.

(Z biegiem czasu coraz wyraźniej widzę u rodziców i dzieci pewną spójność, konsekwencję działania, jakby potomstwo kontynuowało dzieło swych dziadków, dając lekcje miłości, pokory i hartu ducha.)

Tych PRAWDZIWYCH moich mentorów było, jest, czterech, a ściślej mówiąc: są cztery – to kobiety. Z tych spotkań, ich obecności w moim życiu, wyłania się jeden portret, niczym zdjęcie, które nosi się w portfelu. Tak często ujmuję je w palce, że ma wytarte rogi. Chwytam je delikatnie – sporo dla mnie znaczy. Widzę na nim pięknego, szczodrego człowieka, od którego biorę, by dać innym.

Tagi wpisów
Udostępnij
Napisała:

Nic nie jest takie, jakim się wydaje.

Ostatnie komentarze
  • Doskonale się Panią czyta! Będę częstym gościem ♥️

NAPISZ SWÓJ KOMENTARZ