Witajcie na moim blogu. Zapraszam do lektury
 

SZCZĘŚCIE BEZ TAMY

Od pewnego czasu myślę o dzieciństwie i rodzicielstwie, jak się mają razem i osobno. Nie to, że dotychczas byłam bezmyślna, przynajmniej mam taką nadzieję, ale ostatnio ten temat zajmuje mnie częściej. Mam pewne podejrzenia, że może mieć to jakiś związek z opuszczaniem gniazda przez moje potomstwo. Choćby dlatego mam więcej czasu na myślenie i inne fanaberie.

Granica między a szczęściem a patologią jest bardzo cienka.

W internetach roi się od rozmaitych mądrości na temat dzieciństwa, których nie czytam, ale podejrzewam, że, jak to mądrości, są bardzo mądre.
Podczas sobotniej przejażdżki rowerowej przemyślenia te przybrały nieoczekiwany i zaskakujący obrót. Widok dzieci taplających się na tamie na Ślęzie nastroił mnie rzewnie i wspominkowo.
Zaczęło się niewinnie. Z pewną dozą nostalgii wróciłam pamięcią do czasów, kiedy na przejażdżki wybieraliśmy się we trójkę.
Zaraz potem przypomniało mi się, jak jeden syn przewrócił się na rowerze, a drugi po nim przejechał. Ze stresu zapomniałam, który po którym. Żadnego z nich specjalnie to nie obeszło, przejechany (wciąż nie wiem który) wstał i radośnie pojechali dalej.
Później – jak F. podczas połowu na rzeczonej Ślęzie uciekła wędka, a A., na widok ryczącego brata, rzucił się na ratunek. A skoro mowa o rzucaniu się na ratunek mowa, na rzeczonej tamie F. wciągnął wir i, jakkolwiek znikał pod powierzchnią raz po raz, długo myślałam, że to taki żarcik. Kiedy jego wybałuszone oczy i szeroko otwarte usta uświadomiły mi, że tak nie jest, wykonałam desperacki skok. Jazda na rowerze bez bielizny to osobliwe doświadczenie, ale fajne było to, że wracamy w komplecie.

Potem te retrospekcje nabrały siły wodospadu (zapewne przez tę tamę). Było ich całe mnóstwo, choćby niech wspomnę zamknięcie się przed nieodżałowaną babcią na balkonie i palenie na jej oczach papierosów (papierosy były babci), pomalowanie balkonu na czerwono czy radosne wykrzyknięcie naszego nazwiska przez lekarza pogotowia chirurgicznym podczas naszej ostatniej wizyty, na widok okazałej kartoteki mojej młodszej pociechy.

I wiecie, co? Pomyślałam, że moi synowie miewali szczęśliwe dzieciństwo. Przez moment, bez dywagacji, czy takie w ogóle jest możliwe.

Wspólne przeżycia z pewnością wzmocniły naszą więź. Pewnie dlatego tak ochoczo mi opowiadają o innych, dawnych i niedawnych, przygodach.
Ale na to spuszczę zasłonę milczenia, bo może się okazać, że granica między szczęściem a patologią jest bardzo cienka.

Wszystko ma przyczynę i skutek, czyli o moim dzieciństwie piszę tu: http://www.niejestemprzezroczysta.pl/?p=4801

Udostępnij
Napisała:

Nic nie jest takie, jakim się wydaje.

BRAK KOMENTARZY

NAPISZ SWÓJ KOMENTARZ