Witajcie na moim blogu. Zapraszam do lektury

Opowiem wam o traumie. Traumie potężnej, szyderczej, bezczelnej i przede wszystkim: bardzo wysportowanej. Najczęściej w moich wspomnieniach przybiera postać pani R., wuefistki z podstawówki. Właściwie JEST panią R. Widzę ją, jak wściekła sunie w moją stronę, uderza sztywnymi nogami w ziemię, sadząc ogromne kroki i wzbijając tumany kurzu na boisku nie bez powodu zwanym Saharą. Sylwetkę ma pochyloną, twarz zaciętą. I co najgorsze – ryczy wniebogłosy przeinaczoną, znielubioną przeze mnie wersję mojego imienia: „Jagna! Jaaaagna!”* Słyszą to mieszkańcy wszystkich okolicznych bloków, więc nie ulega wątpliwości, że koledzy ze starszych klas także.

To dzieje się ponad 30 lat temu, a ja czuję drobinki piasku w nosie, w oczach, widzę chude nogi pani R. zmierzającej ku mnie w zwinnym galopie, słyszę jej ryk i przede wszystkim czuję wstyd, który zaraz przeobraża się we wściekłość i przekorę. „Nie wezmę udziału w zawodach” – myślę hardo i zupełnie niespodziewanie jest mi wesoło. Teraz już niecierpliwie czekam, aż wuefistka do mnie dotrze, by godnie się z nią zmierzyć. Sądzę – i to z kolei cieszy mnie dzisiaj, że gdyby nie była nauczycielką, dostałaby fangę w nos, jak to było udziałem Tosi, która nieopatrznie uznała za stosowne droczyć się ze mną podczas skakania w gumę. (Mama Tosi zabroniła jej się ze mną wówczas zadawać, co Teresę nieoczekiwanie zachwyciło. Moi rodzice często zaskakiwali mnie reakcjami; cudownie byłoby powiedzieć, że zawsze mile.)

Pani R. miała osobliwe metody motywowania uczniów do postępów. Chyba poprawne wykonywanie przewrotów miało dla niej szczególne znaczenie, bo stosowała (tu należy dodać, że, jakkolwiek wyglądała jak nasza szkapa, była silna niczym młoda klacz) alternatywnie:dociskanie szyi, którą oplatywała ściśle krogulczymi palcami bądź kopnięcie w zadek. Zaznałam obydwu, ta druga, przyznaję, okazała się nad wyraz skuteczna.

Poza tym pamiętam całe pasmo innych nieszczęść i upokorzeń: przewracanie się pod ciężarem piłki lekarskiej, lot piłeczki tenisowej w odwrotną stronę od zadanej, plaskacze podczas piłki ręcznej, jeżeli nie udało mi się zrobić rozpaczliwego uniku, gramolenie się na kozła, ewentualnie ostre hamowanie przed nim. Wierzcie mi, koszmar. Nieco lepiej było podczas dyscyplin, w których użyteczne okazywały się długie kończyny i wzrost. Czekałam więc niecierpliwie na biegi i wszelkie skoki, aby choć przez chwilę poczuć się boginią sportu.

 

Wuefista był znużonym i łagodnym człowiekiem, pobłażliwie znoszącym nastolatki, jakby rozumiejąc, że samo dojrzewanie jest dyscypliną olimpijską.

W liceum sprawy miały się nieco lepiej. Wuefista był znużonym i łagodnym człowiekiem, pobłażliwie znoszącym nastolatki, jakby rozumiejąc, że samo dojrzewanie jest dyscypliną olimpijską. Pamiętam bieg na 300 metrów. Rozpełzłyśmy się wokół boiska, z godnością zajęłam pozycję na tyłach. Usłyszałam pozbawioną złośliwości sugestię, by rzucić palenie. Coś mi się wydaje, że nie potraktowałam jej poważnie. W tamtym okresie odkryłam, że koszykówka to mój żywioł. Wprawdzie nauczyciel robił dziwne grymasy, gdy robiłam dwutakt (może dlatego, że to nie był dwutakt), ale nie zmienia to faktu, że w kilku susach przemierzałam boisko i, ku własnemu zaskoczeniu, trafiałam do kosza.

Na studiach z powodzeniem kontynuowałam me koszykarskie sukcesy, dodatkowo zachęcona faktem, że, aby uzyskać ocenę bardzo dobrą z wf-u, wystarczyło mieć odpowiednią frekwencję. Aż mi się chciało płakać ze wzruszenia, gdy się o tym dowiedziałam i miałam motywację, by sadzić większe susy. Wuefista okazał się jeszcze bardziej znużony i jeszcze bardziej łagodny. Był malutkim facecikiem, nosił plastikowy niebieski garniturek i z reguły o świcie zionął alkoholem, czego zdawał się bardzo wstydzić. Nigdy nie przyszło nam do głowy szydzić z niego, czy mu w jakikolwiek sposób dokuczać. Ci dwaj nauczyciele wf-u, bardziej niż jakiegokolwiek innego przedmiotu, bo pozbawieni belferskiego koturnu i szansy występowania ex cathedra, wydali mi się nad wyraz ludzcy i prawdziwi.

Czas na puentę. Skończywszy edukację, aktywność fizyczną z niewysłowioną ulgą ograniczyłam do spacerów, romantycznych przejażdżek na rowerze i dyrektorskiej żabki. Dziś jestem nauczycielem metody Pilates. Wierzycie? Bywa, że i mnie to dziwi, ale niezmiennie zachwyca i uszczęśliwia. Gdy sama ćwiczę, daleko mi do perfekcji, moje ciało często się buntuje, strofuje mnie łagodnie, wypomina młodzieńczą niefrasobliwość lub przypomina te mniej wesołe wydarzenia z mojego długiego życia.

Może dlatego zdarza mi się słyszeć, co mówią ciała innych?

*Mama mojej pierwszej ukochanej przyjaciółki z dzieciństwa, ustawiając nas 1 września w parze do pierwszej klasy i tym samym decydując o naszej przyjaźni, kobieta piękna, mająca nieczęsty dar rozumienia dzieci i całkiem powszechny talent-brzemię niszczenia siebie oraz bliskich alkoholem, czule spytała: – Jak masz na imię? – Jagna – pochwaliłam się. – Jagna?! – Wyraźnie się oburzyła. – Będziesz Jagódką.

 

 

Napisała:

Nic nie jest takie, jakim się wydaje.

Ostatnie komentarze
  • Każdy miał swoją “wuefistkę”. Moja była matematyczką. Lekcje z nią, to swoistego rodzaju szkoła przetrwania. Niektórzy uczniowie żegnali się znakiem krzyża, zanim “Pani” weszła do klasy. Na jej zajęciach panowała paraliżująca cisza, podszyta ogromnym strachem. Zdarzało się (a były to lata 50-te xx w.), że biła nas linijką w otwarte dłonie, gdy wystraszony delikwent prawidłowo nie rozwiązał zadania. Nierzadko w podobnej sytuacji uczeń dostawał….w twarz. Może miała dobre intencje. Chciała obudzić w nas miłość do przedmiotu ? Skutek był odwrotny. Matematyka była w szkole najbardziej znienawidzonym przedmiotem. Dziś ktoś taki musiałby stanąć przed sądem za złamanie prawa lub spodziewać sie adekwatnego rewanżu.

NAPISZ SWÓJ KOMENTARZ