Witajcie na moim blogu. Zapraszam do lektury

W ubiegły poniedziałek pojechałam na rezonans. W Sofie rozeszła się fama, że w szpilkach i mini wybrałam się na imprezę. Sporo w tym prawdy, bo bawiłam się wspaniale. Lubię mknąć przez Wrocław moim rozsypującym się oplem, zwłaszcza po poniemieckiej kostce. Jadę sobie, nie muszę nawet włączać radia, bo wszystkie elementy mojego auta wygrywają symfonię, nigdy tę samą.

Jestem zachwycona swoim samochodem, bo wciąż jeździ i napawam się radością, że mam doskonały słuch. Tak było i tym razem. Zrobiłam efektowny wiraż po linii ciągłej, zawracając w niedozwolonym miejscu. Nie wiem, co podobało mi się bardziej: wiraż godny Kubicy (w symfonii pojawiły się nowe radosne tony) czy własna szarża.

Chwyciłam płot w obie ręce, szarpnęłam nieśmiało.

 

Potem opel wdzięcznie podskakiwał, odnalazłszy się idealnie, po Żabiej Ścieżce. Wysiadłam ochoczo, adrenalina dodała mi wigoru i ruszyłam w stronę płotu, który od razu wydał mi się podejrzany. Może nie był podejrzany, ale na pewno całkowicie zamknięty. Ujęłam go w obie ręce, ach, ta adrenalina, szarpnęłam nieśmiało. Poczułam drgnięcie w moich bicepsach, tęsknotę za utraconymi zajęciami na reformerze* i szarpnęłam bardziej zdecydowanie. Przyznaję, więcej niż raz. Każdemu polecam! Wokół było ciemno, za płotem również, można więc uznać, że szarpałam bezzasadnie. Było jednak bardzo fajnie i kiedy już byłam, upajając się własną siłą, bliska rozerwania go na strzępy, przypomniało mi się, że jestem dobrze wychowana i że obce są mi wszelkie akty wandalizmu. Zadzwoniłam gwoli wyjaśnienia sytuacji, przemawiałam łagodnie i wyrozumiale, tak bardzo zrelaksowana. Opel, stary druh, zawiózł mnie do domu.

(Szpilki i mini wieczorem w okolicach Traugutta w pobliżu opuszczonych budynków dawnego pogotowia i szpitala zapewne byłyby właściwym kostiumem, ale i bez nich było przednio.)

Dziś ponownie wybrałam się na rezonans. Pojechałam tramwajem, chcąc uniknąć kłopotów nie tylko z parkowaniem i licząc na banalną wycieczkę bez niespodzianek i przygód, będącą jednak znaczącym urozmaiceniem mojej codziennej rutyny. Na miejscu okazało się, że badanie nie dojdzie do skutku, bo lekarz wyszedł i nie wiadomo, kiedy wróci. Właściwie nie wiadomo, czy w ogóle wróci. Moja entuzjastyczna reakcja wprawiła w osłupienie panie recepcjonistki. Z radością umówiłam się na następny termin. Wyszłam ze szpitala i ujrzałam tramwaj dojeżdżający do przystanku. Przypomniała mi się moja Mama, która wśród wielu osiągnięć, miała również takie, że goniąc odjeżdżający autobus, zostawiła go daleko w tyle. Takie geny zobowiązują, pomyślałam i poszybowałam wesoło nad skrzyżowaniem.

Za dwa tygodnie znowu jadę na rezonans.

Tagi wpisów
Udostępnij
Napisała:

Nic nie jest takie, jakim się wydaje.

BRAK KOMENTARZY

NAPISZ SWÓJ KOMENTARZ